Indonesia-Globetrotter

poniedziałek, 31 marca 2014

Żółwie morskie, Nemo, delfiny, słonie czyli witam w raju!


***

   Czas zmian...

         Zmieniłem pracę, wyprowadziłem się ze swojego dotychczasowego miejsca i ... rozpocząłem życie na walizkach. Spakowałem cały swój dobytek w plecak i ten chiński szmelc poniżej, który rozwalił mi się tuż po przylocie.

Dżakarta zdecydowanie nie jest miejscem do życia dla mnie (przynajmniej na razie) - zbyt wielka (cała aglomeracja liczy ok. 36 mln ludzi), wiecznie zakorkowana, brudna i zanieczyszczona oraz często nawiedzana przez powodzie - ze wzgleu na niskie położenie i bezpośredni dostęp do morza.


              Do stacji kolejowej dojechałem taksówką. Tam spotkałem się z kolegą, który zaproponował mi, że dalej podrzuci mnie na swoim... skuterze... Powtarzałem mu, że ten plan nie ma racji bytu, bo walizka waży prawie 30 kg a plecak ok. 10 kg. On na to powtarzał wkoło "kita coba", czyli "spróbujemy"...

Wyglądało to komicznie, ale udalo się.

Już mniejsza z tym, że po 40 minutach takiej podróży ledwo mogłem ustać na nogach.

            Rozwaloną walizkę zostawiłem w mieszkaniu u Sylwii, spakowałem to co najpotrzebniejsze w plecak i wyruszyliśmy na wyprawę... południowa Sumatra - druga największa wyspa Indonezji. Oprócz mnie i Sylwii zabrała się z nami koleżanka Nadya i Yves - kolejny bule ze Szwajcarii.
          Wystartowaliśmy w sobotę późnym wieczorem tak, ażeby nie zmarnować dnia i przemieszczać się nocą. Pierwszym etapem było dojechanie busem z Dżakarty do portu - ok 3 godziny drogi. Już przy tym etapie okazało się, że będzie to ciężka podróż. Bus był pełen ludzi, więc zostaliśmy rozrzuceni w różnych miejscach. Dodatkowo miejsca do siedzenia były stworzone chyba pod rozmiar indonezyjski. Śmialiśmy się z Yvesem, że w indonezyjskim standardzie autobusu na 3 miejscach ledwo mieszczą się dwie i pół ( siedziałem z brzega i w połowie wystawałem :-)

          Następnie przeprawa statkiem, za którą zapłaciliśmy nieco ponad dolara. Po wejściu na pokład zdecydowaliśmy się dopłacić po jeszcze jednym dolarze, aby móc przespać się w klasie exclusive, która na dobrą sprawę z exclusive nie wiele miała wspólnego. Z Jawy na Sumatrę płynęliśmy nieopodal słynnego wulkanu Krakatau, którego erupcja w 1883 roku, była najpotężniejsza w dziejach Ziemi a chmury popiołu z tego wybuchu dotarły aż do Europy.

         Dotarliśmy na wyspę Sumatra we wczesnych godzinach porannych. Z portu pojechalismy kolejnym przepełnionym busem, który po ok 30 minutach jazdy odmówił posłuszeństwa. Kierowcy podejmowali kolejne próby przywrócenia wehikułu do życia. Ja również przyłączyłem się do "pchania" busa, jednak wszystko to na nic. W ten oto sposób mieliśmy ponad godzinkę postoju gratis...
         Po tym czasie podjechał nowy sprzęt, który już dowiózł nas do celu, czyli małej miejscowości, z której odebrał nas kolega Nadii i zarazem nasz przewodnik - Desta, swoją drogą - bardzo wyluzowany gościu ^^
Na dole od lewej Desta i Nadya, na górze troje bule: ja, Yves, Sylwia. Pierwszy z 5 stopów jakie tego dnia złapaliśmy - na pace pick-upa :)

          W miedzyczasie, gdy czekaliśmy na Destę, postanowiłem z ciekawości odwiedzić dentystę i zapytac o cenę. Tak w razie W, na przyszłość..

Logo wyglądało bardzo zachęcająco, wiec czemu nie ..
Pan dentysta wziął sobie sprawę bardzo na serio i już "w drzwiach" zaczął dopytywać się "który, który ząb?" wkładając mi ręke do ust.
Powiedziałem, że już jednak wszystko w porządku i znajomi czekają i wyszedłem ;)


Tradycyjny bazarek



          Po 30 minutch dotarliśmy do domu Desty. Zarówno dom jak i gospodarz byli bardzo specyficzni. Desta jest couchsurferem (strona internetowa, która zrzesza ludzi podróżujących i tych chcących przyjać w dom podróżnych). Tak więc do jego domu co rusz przybywali nowi turyści z Europy, Australii, obu Ameryk i Azji. Z tym że pokój, w którym nocował gości (sam w nim też spał) wyglądał jakby nie był sprzątany od kilku lat... mega syf... (tak, tak Loczek - nawet Ty nie masz takiego bałaganu w pokoju ;) Ale darowanemu koniowi się w zęby nie zagląda, tak apropos zębów :)

Pokój powyżej to pokój gościnny - ten był bez większych zastrzerzeń. 

Na szczęście nie zostaliśmy tam na długo i od razu wyruszyliśmy w poszukiwaniu przygody - akcja auto-stop .


Sprzęt Sylwi do strzelania selfie/samojebek 

Beciak/ryksza - jeden z podstawowych środków transportu publicznego w Indo.

Chiński cmentarz

... I podróży ciag dalszy

           W końcu dotarliśmy do małej, sumatrzańskiej wioseczki położnej nad brzegiem oceanu


Drewniane domki, palmy, drzewa kokosowe, błękitne niebo, morze, biały piasek.. to to, czego było mi trzeba po miesiącu spędzonym w zurbanizowanej Dżakarcie

            Naszym celem było dostanie się na położoną nieopodal wyspę. Żeby jednak tego dokonać musieliśmy przeprawić się z całym ekwipunkiem przez wodę sięgającą pasa...


Ekipa w komplecie - Micz ze słonecznego patrolu nie musiał interweniować...







          Widoki powyżej pozostawiłem bez komentarza.  Dodam tylko jako ciekawostkę, że na tej plaży spotkałem Słowaka, który rok temu odbywał  projekt w Gruzji, w tej samej organizacji, w której ja dwa lata temu. Także znamy tych samych ludzi gdzieś tam na Kaukazie - świat jest mały ;)
          Poniżej snorkeling, czyli płytkie nurkowanie. Tym razem oprócz setek kolorowych rybek, udało mi się również zobaczyć wielkiego na ok. 80 cm żółwia morskiego - niestety bez zdjęcia ..

Desta świruje pawiana



Po całym dniu spędzonym na plaży wzięliśmy prysznic w ogólno-dostępnej, wiejskiej, otwartej hmm.. no właśnie czym.. let's say Łaźni...

***

            Pospaliśmy, albo nie pospaliśmy, bo komary dookoła brzęczały - około godzinki w małym  również ogólno-dostępnym, drewnianym domku. Następnie podjechał po nas kolega Desty i kolejną nockę przeznaczyliśmy na przemieszczanie się - tym razem na samo południe wyspy, gdzie następnego dnia wcześnie rano mieliśmy wyruszyć łódką do miejsca, gdzie o świcie pokazywały się delfiny.

          Wspomnę tylko jeszcze, że w samochodzie podczas 4-godzinnej jazdy również nie udało nam się zbyt wiele pospać. Droga, którą jechaliśmy to był typowy off-road i bardziej przypominała tor wyścigowy dla moto-cross'ów niż jezdnię dla samochodów.
       Dojechaliśmy o 3 nad ranem, więc mieliśmy jeszcze nieco ponad 2 godziny snu do świtu. A gdzie spaliśmy? Nie wiem skąd, nie wiem jak, ale spaliśmy u jakiejś rodziny w pre-historycznym drewnianym domku, gdzie na powitanie zobaczyliśmy dwa wielkie pąjaki biegające po podłodze. Następie na tejże podłodze została rozłożona jakaś wykładzina, na której w piątkę się położyliśmy. Instynkt przetrwania podpowiadał mi, żeby położyć się w środku, pomiędzy innymi, i tak też zrobiłem...

A to łazienka na zewnątrz tego domu, w której to cała rodzina kąpała się, prała i Bóg wie co jeszcze...
...prawda, że dyskretna?

Kilka minut po świcie udało nam się wyruszyć - taką oto tradycyjną łódeczką...



          Przez około 40 minut oprócz pięknych widoków bezludnych wysp, nie widzieliśmy nic, żadnych delfinów na horyzoncie. Już myślałem, że nie będziemy tymi szczęśliwcami, aż tu nagle , stopniowo zaczął ukazywać mi się widok, który zapamiętam do końca życia. Jeden z tych momentów, dla których warto żyć.. Dziesiątki delfinów co chwila wyskakiwało z wody i przepływało pod naszą łódką...



Po prostu niesamowite... 
Na zdjęciach ciężko było te wszystkie momenty uchwycić. Postaram się w końcu zebrać, skonwertować wideo do mniejszego rozmiaru i udostępnić na facebook'u.

***

       Tego samego dnia wyruszyliśmy w drogę powrotną, ponownie przez off-road. Nasz kierowca, to pracownik "Bossa", który to zasługuje na oddzielny akapit :D
         Mianowicie "Boss" to jest kolega Desty, który w rzeczywistości nie jest jego szefem, ale on go tak nazywa. Gościu wraz ze swoja rodziną mieszka w luksusowej posiadłości z niesamowitymi widokami. Postanowili nas przyjąć w gościnę - na tak długo, jak tylko chcemy. Boss oferował nam wszystko: miejsce do spania, posiłki, świeże kokosy prosto z palm. Swoją drogą pierwszy raz widziałem na żywo kolesia, który wspina się na sam czubek palmy i maczetą ścina kokosy.
          Desta co chwilę mi powtarzał, że ja mogę tu zostać i u niego pracować, że Boss jest bogatym człowiekiem i może mi zaproponować tyle kasy ile tylko będę chciał, haha - bajkopisarz ;) Boss jest właścicielem kilkunastu farm kurczaków, które dostarcza do sieci KFC na Jawie. I co ja miałbym tu robić... obierać kury z pierza?




Ot i "Boss", który nie jest wyględny, ni w ząb nie zna angielskiego i jara fajki jak stara lokomotywa. W kółko mi powtarzał po indonezyjsku, że mogę go odwiedzać kiedy tylko zechcę 


***


           Przyszedł czas na ostatni punkt naszej wycieczki po południowej Sumatrze, czyli Park Narodowy - Way Kambas, w którym na wolności żyją słonie, małpy, węże a także nosorożce i tygrysy...





Teeeen bezwstydnik dosiadł takiego małego, biednego słonika ...


Safari przez dżunglę...
Co chwila przebijaliśmy się przez jakieś pnącze i liany. Zapytałem, czy żyją tu wężę? W odpowiedzi usłyszałem bardzo przekonywującą odpowiedź - tak, kobry na ziemi i takie zielone jadowite na drzewach, ale uciekają jak słyszą ludzi... 
- "Aha" O_o



Poniżej próba "ujeżdżania słonia" samemu

Widok ze słonia ^^

W Parku żyje 58 tych zwierząt
Tygrysy i nosorożce żyją w niewielkich grupach dziko, w innej części parku, do której można się dostać bądź to na piechotę bądź na słoniu (chyba bezpieczniejsza opcja).



To by było na tyle z 3-dniowej ale intensywnej wycieczki po  Sumatrze Południowej. 
Podróżą powrotną nie będę już Was męczyć, chociaż też byłoby co opisywać ;)

Pozdrowienia!

***