***
Dawno nic nie pisałem i tak miało pozostać. Aczkolwiek historią, która nas dzisiaj spotkała, muszę się podzielić!
Mój czas w Indonezji dobiega końca, więc postanowiliśmy wraz z Łukaszem wybrać się w jeszcze jedną podróż. Podróż choć nie daleką, to odkładaną przez nas od dłuższego czasu.
Przepiękny Wodospad Coban Sewu.
Podążaliśmy zgodnie z GPS-em, który z reguły się nie myli. Tym razem jednak wywiódł nas w pole. Dosłownie i w przenośni.
Wskazał nam miejsce gdzieś w tropikalnym lesie, zero turystów, zero ścieżek a przed nami rzeka i most z bambusa wiszący na ręcznie zaplątanych kablach.
"To co Łukasz .. jak już przyjechaliśmy to może chociaż sprawdźmy co?"
Ahoj przygodo!
Parkujemy motor w krzakach, bierzemy kaski ze sobą i idziemy.
Most wyglądał względnie stabilnie, prawdziwa przeprawa zaczęła się po nim. Ledwie widoczna ścieżka prowadząca przez śliskie i strome urwisko.
Przeszliśmy kawałek, ale wodospadu nawet słychać nie było. Później trasa zaczynała się robić jeszcze bardziej stroma a ścieżka zanikła.
Zdecydowanie łatwiej jest wejść niż zejść po takim zboczu, a że z wchodzeniem już mieliśmy problemy, zdecydowaliśmy się wycofać.
Łukasz idzie przodem i nagle Jepppp! Łubudu!^^ Leci ze zbocza, po skałach prosto do rwącej rzeki. Ułamek sekundy. Zatrzymał się na jednej z wystających skał.
Początkowo byłem przerażony, ale on zaczął się śmiać i ja za nim. Mimo, że sytuacja śmieszna nie była.
Pomogłem mu wyjść i wracaliśmy już w stronę mostu, gdy Łukasz powiedział:
- "Nie mam telefonu"
- "Nie"
-"Tak"
- "Zartujesz"
- "Nie"
Wróciliśmy się więc do miejsca, w którym spadł. Łukasz ewidentnie nie chciał schodzić tam ponownie twierdząc, że może jednak telefon wypadł mu gdzieś wyżej ^^
Koniec końców znalazłem kij bambusowy, na którym opuściłem go w dół.
Znalazł telefon niemalże od razu mówiąc, że widział go już wtedy, gdy spadł, ale myślał, że to... tafla wody się tak błyszczy..
W momencie, gdy pomagałem mu wyjść, żaba wyskoczyła z lasu pomiedzy nas. Nie zdążyłem się zastanowić nad tym, co tak właściwie się wydarzyło, gdy zaraz za nią wystrzelił jak z procy wąż!
Wąż spadając, prześlizgnął się po moim ramieniu. Odkoczyłem w mgnieniu oka, krzycząc tylko do Łukasza "Spi... uciekamy!" Ten został w miejscu, śmiejąc się z mojej reakcji. Podobno miałem komiczny wyraz twarzy i wystartowałem, aż się za mną zakurzyło.
Zareagowałem pod wpływem chwili, Łukasz stał trochę dalej i widział, że wąż spada do szczeliny, w której kilka sekund wcześniej on sam się znajdował.
Ocena sytuacji "na chłodno":
- gatunek węża to na 90% kobra królweska (brunatny, wpadający w czarny kolor; zamieszkuje tropikalne lasy bambusowe)
- gdyby Łukasz szukał telefonu chwilę dłużej, wąż wskoczyłby prosto na niego
- gdybym pomagał mu wejść sekundę lub dwie później, wąż zawisłby gdzieś w okolicach mojej głowy/szyi a ja zapewne puściłbym Łukasza.
Takie prawdopodobne scenariusze moglibyśmy mnożyć, ale prawda jest taka, że obaj mieliśmy przy tym sporo szczęścia.
Kobra królewska, jak większość węży, unika kontaktu z ludźmi. Aczkolwiek w sytuacji zagrożenia, jaką niewątpliwie mogła być ta, kobra rozkłada swój "kaptur" i w zależności od stopnia zagrożenia: odstrasza, albo atakuje.
Chyba, Goku nam trochę sprzyjał ;)
Wycieczka, w której nic nie zobaczyliśmy, a którą zapamietamy do końca życia ;)
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz