Indonesia-Globetrotter

piątek, 28 lutego 2014

Życie w Metropolii



***

        W dzielnicy Dżakarty, w której mieszkam społeczeństwo podzielone jest mniej więcej pół na pół - Indonezyjczycy i Chińczycy. Tych drugich można już nazwać asymilowanymi Indonezyjczykami (nasz słynny niegdyś polski bramkarz nazwałby ich farbowanymi lisami) chociaż z twarzy wciąż wyglądaja jak Chińczycy. Większość z nich utrzymuje "czystą krew". 
         W boarding housie, w którym mieszkam też wygląda to mniej wiecej pół na pół.
Poniżej nasza kuchnia i część lokatorów:

Czasami  wieczorami spotykamy się przy stole i gramy w karty. Tym razem przegrany musiał założyć garnek na głowę...

Nie mogłem oprzeć sie i nie zrobić mu zdjęcia! Jak byłem dzieckiem to właśnie tak wyobrażałem sobie Chińczyków :D:D

***

Takich pojazdów jest tu naprawdę sporo ..

Indonezyjski Herkules, batman czy jak go tam zwał, w galerii handlowej..

W moim sąsiedztwie można często napotkać takie tabliczki wiszące przed domami.. Zainteresowało mnie to PLN i liczba obok. Ktoś chce sprzedać dom i podaje cenę w złotówkach ? :o

Na drugiej tabliczce znalazłem już podpowiedź - to chyba odczyty za prąd i wodę.. ;)


***

Poniżej jeden z tradycyjnych indonezyjskich deserów
Kilka rodzajów owoców, galaretki w różnych kolorach i smakach, I wszystko to pokryte kruszonym lodem. Jest tylko jeden mały szkopół.. pomiędzy owocami jest Kasawa - coś w stylu ziemniaka - sfermentowana.. nie wiem po co oni to dodają..

Indonezyjska metoda picia fanty - mix z mlekiem ...

A to obrazek instruujący jak NIE NALEŻY korzystać z "zachodniej toalety".. W większości ludzie używają tutaj "Jongkok", cyli dziury w ziemi.

Panowie poniżej rozpylają preparat przeciwko komarom - strasznie śmierdzący



Współlokatorzy zaprosili mnie na karaoke...

Chyba jestem trochę zacofany, bo nie znam nowych hitów - Liki Minaż, Hanamontana? Tego się teraz słucha? O_o

Indonezyjczycy, jak to oni zawsze lubią przesadzać z klimatyzacją.. Aż musiłem poprosić Pana, żeby przyszedł z "pilocikiem" i zmniejszył nawiew

Pod koniec chłopaków już poniosło ;)

***

           Następnego dnia jeden ze współlokatorów obchodził urodziny. Według tutejszej tradycji  - musiał zostać obrzucony ... jajkami ..

tu jeszcze próbował się bronić...

... ale prędzej czy później właśnie tak musiało się to skończyć :)



Indonezyjskie Czokapiki

***

         W sobotę wybrałem się z jednym ze współlokatorów - Randym do jego miejscowości Depok - jedno z miast aglomercji Dżakarty.

Wyjazd przekładaliśmy w czasie ze względu na deszcz aż w końcu postanowiliśmy ubrać się w takie oto stroje i jechać:


        Na miesce dotarliśmy po ponad dwóch godzinach męczącej drogi w deszczu, przez zakorkowane ulice, w niektórych miejscach nawet podtopienia. Jadąc motocyklem w Indonezji zawsze szybciej dociera się do celu niż jadąc samochodem. Dlaczego? Ponieważ jadąc takim skuterem wszystko jest możliwe... niekiedy musiałem zamykać oczy bo Randy lawirował między samochodami dosłownie mijając je o milimetry (raz jednego delikatnie przytarł, ale ciii - nikt nie widział nikt nie słyszał)

Randy  zaprosił mnie na spotkanie ze swoimi znajomymi, albo raczej koleżankami, bo nie było tam żadnego kolegi ;)
A to powyżej to jest najnowszy wynalazek do tzw. słit fotek.. nie wierzyłem, że Randy coś takiego zakupił! - jest to taka rurka teleskopowa  na końcu której umieszcza się telefon, a na drugim końcu jest guzik za pomocą którego strzela się taką samoje..kę :D

Oto efekt:

***


          Prosto ze spotkania z ekipą powyżej pojechałem zobacyć się z Sylwią - Polka, która jest modelką i od ponad dwóch lat mieszka w Dżakarcie. A poznałem ją też w śmieszny sposób, bo kilka miesięcy temu znalazłem jej wywiad w internecie i po prostu się odezwłem ;)

        Następnego dnia od samego rana (5:00) SYlwia miała przygotowania przed pokazem i zabrała mnie ze sobą, także miałem możliwość zobaczyć jak świat modelingu wygląda od środka. Przy okazji poznałem też koleżanki Sylwii, np miss Korei Południowej 2008, szkoda tylko, że prawie wszystkie wyższe .. ;)


Na sali było tak zimno, że wszyscy przykrywali sie kocami(znowu przesada z klimatyzacją)
Sylwia - druga od lewej,  ta w środku to podono Miss World 2015 :D Żartuję - menadżerka - przynajmniej ta była niższa ;P


Możecie dostrzec, że Sylwia też robi zdjęcia z "rureczki" :D

Cantik cantik semua! :D

***

Jakieś tam straszydło...



            A poniżej "niebieskie ludziki" - tak ich nazwałem bo nie wiedziałem w jakiej akcji biorą udział, a było ich mnóstwo w centrum Dżakarty - tysiące! Dopiero później się dowiediałem, że są to barwy jednej z indonezyjskich partii politycznych - w kwietniu odbędą się wybory.
          W każdym bądź razie ciężko było się przez nich przedrzeć i co trzeci mówił "Hello mister", wtedy reszta się cieszyła, więc i ja się uśmiechałem...

Oto Dżakarckie metro! Po prostu niezawodne! Stoi w korkach tak samo długo jak reszta pojazdów ...no ale cóż, z braku laku...
A to stoisko z moimi ulubionymi owocami! Rambutan!

Drzwi do "Magicznego mini metro" są zawsze otwarte, wtedy czasami wskakuje taki chłopiec i próbuje zarabiać. Siada on na samym brzegu, połowa ciała wystaje poza bus, a on sobie gra - w tym przypadku potrząsając plastikową butelką z ryżem i śpiewając...

***

           Ok, więc teraz pora na inną historię. W niedzielę odwiedziłem szkołę , od której  również otrzymałem propozycję pracy, w mieście Depok.  Niestety musiałem zrezygnować z oferty kosztem obecnej pracy w Dżakarcie. ALe obiecałem dyrektorce, że odwiedzę ich pewnego dnia.  Chciałem równiez sprawdzić z czego zrezygnowałem
bo wszytkie rozmowy odbywały sie przez skype. Dotarłem tam w niedzielę, aby w poniedziałek wcześnie rano przywitać się z dzieciakami i jak najszybciej pognać na drugi koniec Dżakarty, bo o 13:00 zaczynałem lekcje w swojej obecnej pracy.

         Szkoła w Depok kładzie duży nacisk na ekologię, poniżej jeden z przykładów - huśtawka wykonana ze starej opony od... stara? ;)

Jest to tradycyjna szkoła muzułmańska, bardzo podobna do tej, w której uczyłem rok temu...
Dzieciaki na powitanie, okazując szacunek starszym, przykładają rękę do czoła lub policzka


Ceremonia wznoszenia indonezyjskiej flagi (w każdy poniedziałek)  i odśpiewanie hymnu

No i oczywicie nie mogło się obyć bez przemowy, więc przedstawiłem się i coś tam wymamrotałem o tym, dlaczego warto uczyć się języków obcych.. 

Najmłodsi tańczą w rytm muzyki

          Dyrektorka szkoły powiedziała, że oni już nawet pokój dla mnie przygotowali z myślą, że będę u nich uczył.. aż nie wiedziałem co powiedzieć..
          Z niedzieli na poniedziałek spałem w tym pokoju. Wygląda on jak... akwarium...

Pokój na parterze, jedna ściana cała przeszklona, bez żadnych zasłon... I jak ja miałbym tu mieszkać?! O_o
Ludzie z całej wioski przychodziliby oglądać białego za szybką. To by dopiero szkoła zarabiała ..

W łazience natomiast nie ma ciepłej wody ani "normalnego sedesu" - zamiast niego dziura w podłodze. No i jeszcze dwóch takich osobników tam spotkałem:

Za to banany na wyciągnięcie ręki...

... wiejski klimat...

... i kurki przechadzające się po terytorium szkoły.

Jakbym chciał zostać nauczycielem-farmerem, to jak najbardziej odpowiednie miejsce dla mnie!

         Tak więc skończyłem wizytowanie tejże szkoły i musiałem wracać do swojej, która jest zdecydowanie inna niż ta w Depok. Wyruszyłem o godz. 9:00 aby na 13:00 dotrzeć na miejsce. Wbrew pozorom cięzkie wyzwanie. Aby tego dokonać musiałem użyć dwa razy Ojeka (gościu na motorku, który serwuje podwózki za opłatą), raz pociągu, do którego już chyba nikogo więcej nie dało by się wepchnąć...


... i dwa razy busów TransJakarty, do których kolejka była taka...
Na miejsce dotarłem na styk, zdążyłem tylko wziąć prysznic i wyszedłem do pracy...


Niestety poruszanie się po tym potężnym mieście jest bardzo uciążliwe...


***

I na koniec ciekawostka - koleżanka wysłała mi zdjęcie z programu telewizyjnego o tradycjach weselnych na świecie...


I oto Polskie wesele! Mówiono o tym, że goście muszą płacić parze młodej za taniec!
Nie wiem, czy nie wytłumaczyli do końca, czy ona nie wszystko dosłyszała ale musiałem to trochę skorygować tłumacząc, że to tylko taka zabawa o północy, a tak poza tym, to można z nimi tańczyć za darmo ;)

***


wtorek, 18 lutego 2014

Następny rozdział mojej Indonezyjskiej przygody


***

         Tego bloga zacznę - od mądrego cytatu Św. Augustyna:

„Świat to księga, a Ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę”.

        To na tyle filozofowania a teraz pokrótce napiszę o pierwszym pobycie w Indonezji i dlaczego postanowiłem powrócić ...
         W poprzednim roku spędziłem w Indonezji 5 miesięcy – brałem udział w wolontariacie europejskim, który polegał na nauczaniu języka angielskiego dzieci w muzułmańskiej szkole . Mieszkałem w maleńkiej wiosce na końcu świata, gdzie byłem jedynym przybyszem z zachodu (czyt. "bule") w obrębie kilkudziesięciu kilometrów. Oczywiście nie spędzałem we wiosce całego wolnego czasu. Starałem się podróżować w każdej wolnej chwili. Indonezja urzekła mnie. Państwo to leży na ponad 17 500 wyspach, które różnią się od siebie kulturą, zwyczajami, językiem, kuchnią... Odważyłbym się nawet powiedzieć, że każda z większych wysp z powodzeniem mogłaby być oddzielnym państwem. Indonezja poprzez swoją różnorodność i położenie geograficzne jest jak nigdy niekończąca się podróż. A jeśli dodamy do tego ciepły klimat, wiecznie uśmiechniętych ludzi, wszechobecny chill i przepyszne jedzenie, mógłbym powiedzieć, że trafiłem idealnie! 
          Mój projekt zakończył się 5 lipca (udało mi się uniknąć szoku termicznego ;)) W Polsce nie zawitałem jednak na długo bo już 5 sierpnia wyleciałem do Wielkiej Brytanii, a w międzyczasie zahaczyłem o tygodniowe szkolenie w Armenii. Także po 3 tygodniach w ojczyźnie ziemniaka wyleciałem na  Wyspy, gdzie do zrealizowania miałem dwa cele – podszkolić angielski i zarobić na ponowny wyjazd do Indonezji. Będąc w UK szukałem już pracy jako nauczyciel j. angielskiego w Indonezji i w grudniu udało mi się pozytywnie przejść rozmowę kwalifikacyjną przez skype. Dostałem pracę w stolicy kraju - Dżakarcie jako nauczyciel w prywatnej szkole języka angielskiego i włala! I'm back :)

       
Podam jeszcze tylko adres do poprzedniego bloga opisującego poprzedni pobyt w Indo-landzie:

www.asia-globetrotter.blogspot.com

i zaczynam świeżego :)


***


            Leciałem tą samą trasą co rok temu Warszawa-Doha-Dżakarta. Lot trwał łącznie 18 godzin. Podróż z Warszawy do Doha przebiegła bardzo spokojnie. Z goła odmiennie było w drugiej części lotu, czyli na linii Doha - Dżakarta. Wtedy to niefortunnie moje miejsce przypadło na drugi rząd od przodu... Dlaczego niefortunnie? Ponieważ w pierwszym rzędzie siedziały matki z dziećmi... Zawsze mówiłem, że to co najbardziej przeszkadza mi w lotach to płaczące dzieci... Tym razem to był koncert w ich wykonaniu...
           Obok mnie siedziała też Hiszpanka lecąca pierwszy raz do Indonezji. W późniejszej części wpisu dowiecie się, dlaczego wspomniałem ten fakt :)
           
Lotnisko w Doha


          Cudem udało mi się przespać (z przerwami) kilka godzin. Mimo to i tak śpiący i zmęczony dotarłem do Dżakarty. Po wyjściu z samolotu tradycyjne już na powitanie od Indonezji dostałem gorącym, wilgotnym powietrzem w twarz..  34 stopnie Celsiusza.
          W Wielkiej Brytanii kupiłem nowiutką, piękną walizkę, która okazała się chińskim szmelcem i już przy pierwszej podróży straciłem dwa kółka, które po wyłamaniu zostawiły po sobie dwie dziury. Dobrze, że łącznie ma 4 koła... .
          Zostałem też zhaltowany na kontrolę, na której skonfiskowano mi jedną butelkę napoju wyskokowego. Jak się okazało zamiast dwóch litrów (jak wyczytałem na pewnej stronie internetowej), można przewieźć tylko jeden litr. Jedną butelkę puścili mi płazem a i tak zataiłem, że dwie z tych butelek to zero siódemki. Polak jednak potrafi..  ;)

         Z lotniska zostałem odebrany przez dyrektorkę szkoły (która okazała się być Chinką), z którą razem przez około godzinę przebijaliśmy się przez korki w tym ogromnym mieście.
          



              Po kurtuazyjnym powitaniu w szkole, zostałem przewieziony do swojego nowego M...1 ;) Mieszkam w takim jakby hostelu/guest housie nieopodal szkoły, w której będę uczył. Oprócz mnie budynek zamieszkuje jeszcze 15-ścioro ludzi, z czego większość to lokalni studenci, ale także Amerykanka, która również naucza w naszej szkole.


***


            Drugi dzień miałem w całości dla siebie na aklimatyzację i zapoznanie się z okolicą, a więc wybrałem się na przechadzkę...


Poniżej pobliska Galeria handlowa 
Chyba trochę przysłoniłem .. Wypadłem z wprawy ;)




Poznajecie materiał, z którego wykonane są koszule?
Batik - indonezyjski towar eksportowy.




Krótka drzemka w bagażniku przed galerią? Czemu nie :)

          Poniżej przedstawię Wam trzy z wielu rodzajów owoców, których nie mamy w Polsce, a które należą do moich ulubionych.

Rambutan, po angielsku hair fruit, polskiej nazwy nie znam, ale można przetłumaczyć jako włochaty owoc :)
 Po zdjęciu łupiny - mięsisty, bardzo słodki owoc. Ciężko mi porównać do czegokolwiek. Nie jestem Makłowiczem.

Indonezyjska nazwa to "Nanas" 
  Smakuje tak jak ananas, tylko jest kilka razy mniejszy i bardziej miękki.

Buah naga - Dragon Fruit, czyli smoczy owoc.

Smakuje podobnie do kiwi, ale nie posiada tego cierpkiego posmaku. Jest słodszy i bardziej miękki.


***


Wieczorem (chyba z okazji walentynek) mogłem podziwiać fajerwerki z tarasu...
... szkoda tylko, że w odbiciu okna sąsiedniego budynku, ale zawsze jest to jakaś alternatywa dla leniwych, którym nie chce się wyjść na zewnątrz.


***


          Następnego poranka postanowiłem wybrać się w samotną podróż do centrum Dżakarty aby zwiedzić największą atrakcję tego miasta - monument Monas, symbolizujący walkę Indonezyjczyków o niepodległość. To był mój ostatni wolny dzień przed całym tygodniem pracy, także wypadałoby go w pełni wykorzystać.
           Dzień wcześniej dowiedziałem się mniej więcej jak dojechać do centrum miasta, Spisałem sobie wszystko ładnie na karteczce i ruszyłem...
           ...najpierw w poszukiwaniu tak zwanego angkota o kolorze czerwonym z numerem 4. Znalazłem i przeczytałem z kartki, gdzie chcę dotrzeć.


Następnie TransJakarta, czyli najszybszy transport publiczny w stolicy... Aż wstyd, żeby w tak potężnej metropolii nie było metra. TransJakarta to takie duże autobusy, które poruszają się po swoim wyznaczonym pasie.

Wsiadłem, rozejrzałem się - najpierw w lewo...
(jakoś niewyraźnie)

... później w prawo...

         No i oczywiście wybrałem prawą stronę, po której było dużo miejsc do siedzenia. Jak się jednak uważniej przyjrzycie , to zauważycie (sam też po czasie to dostrzegłem), że usiadłem w przedziale... dla kobiet... Tak, tak.. w TransJakarcie obowiązuje taki podział. Prawdę mówiąc to zauważyłem to dopiero, gdy podeszła do mnie "Pani pilnująca porządku" i grzecznie zwróciła uwagę, że usiadłem nie tu, gdzie powinienem..

Ten ziomeczek poniżej chyba bije rekord Guinessa w kategorii najdłuższe paznokcie. I ta czapeczka przy temp. 32 stopnie C... ma swój styl po prostu, a co ;)

Powyżej "Pani pilnująca porządku"


Zakorkowana ulica Dżakarty

Taxi..

Świeże owoce kokosowca cięte maczetą "na miejscu"


No i w końcu dotarłem .. Monument Monas - symbol narodu w walce o niepodległość

Stylowy kibelek..


Nie obyło się też bez: "Hello Mister, foto foto foto"

Mister oczywiście odpowiadał "Yes, of course" :) 

Te dzieciaki nie dawały mi spokoju chodząc za mną i powtarzając: "What is your name?" 

Poniżej wejściówka do środka monumentu (ta pomarańczowa). Babeczka nie miała 1000 rupii, aby mi wydać, wiec dała tę karteczkę poniżej. Wygląda jak talon, ale na co? Hmm, może na darmowe siku.. nie wiem.

Na dole, pod monumentem znajdowało się muzeum historii Indonezji. Poniżej jedna z ilustracji, a raczej figurek za szybką przedstawiających poszczególne wydarzenie historyczne. To jest akurat moment ogłoszenia niepodległości 17 sierpnia 1945r przez pierwszego prezydenta Indonezji.


Żebrzące dzieciaki, które w trakcie proszenia o pieniądze miały miny godne współczucia. Gdy tylko wyjąłem aparat, w mig ustawiły się pełne uśmiechu do zdjęcia!
Rzuciłem im 2000!
Rupii oczywiście ;) 

 W oddali centrum Dżakarty

A tego Pana poniżej to ja poprosiłem o zdjęcie, bo był śmieszny. Zaczął pokazywać mi pieniądze - chyba liczył sobie za taką usługę...
Powiedziałem, że ja nie ponimaju i uciekłem dalej ..

            Kierowałem się już w stronę stacji TransJakarty, aby złapać autobus w drogę powrotną, kiedy to kątem oka spostrzegłem... tę samą Hiszpankę, która siedziała obok mnie w samolocie trzy dni wcześniej. Stała biedna na środku zakorkowanej ulicy nie mogąc przez nią przejść. Podszedłem więc i pomogłem jej przedostać się na drugą stronę. Okazało się, że jej bagaż został zagubiony w podróży, po czym, że wrócił z powrotem do Hiszpanii. Mimo, że jej miejscem docelowym nie była Dżakarta, to musiała spędzić tu kilka kolejnych dni w oczekiwaniu na powrót swojego bagażu z Barcelony...
           Myślicie, że to nie przypadek, że spośród wszystkich pasażerów samolotu usiadłem właśnie koło niej, a po trzech dniach spotkałem ją ponownie w metropolii, która liczbą mieszkańców prawie równa się liczbie ludności w całej Polsce? Mogłoby się wydawać, że to nie przypadek, ale ... nie była w moim typie...

CFC!



W Dżakarcie (w szczególności poza centrum) można dostrzec takie widoki - dom, jeżeli można nazwać to domem, nad brzegiem rzeki, której nie można nazwać rzeką, bo są to po prostu śmierdzące ścieki.


ziomek poniżej, za wszelką cenę starał się pomóc mi dotrzeć do stacji angkotów ;)
Wyższy? Nie no gdzie tam... stał na krawężniku ;)

A ten pomógł mi dotrzeć do miejsca, z którego rozpocząłem dzisiejszą podróż
Gościu używa czterech telefonów, w których ma umieszczonych 6 kart SIM... masakra :o

Dzisiejszy lunch...
Może nie wygląda apetycznie, ale był smaczny! Rendang, czyli wołowinka po sumatrzańsku :)


I mrożona kawa w szklankach zakręcanych jak słoiki

Komu kaczuszkę?



I to by było na tyle z pierwszego wpisu...

...Pozdrowienia z Dżakarty
:)


***