Indonesia-Globetrotter

wtorek, 18 lutego 2014

Następny rozdział mojej Indonezyjskiej przygody


***

         Tego bloga zacznę - od mądrego cytatu Św. Augustyna:

„Świat to księga, a Ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę”.

        To na tyle filozofowania a teraz pokrótce napiszę o pierwszym pobycie w Indonezji i dlaczego postanowiłem powrócić ...
         W poprzednim roku spędziłem w Indonezji 5 miesięcy – brałem udział w wolontariacie europejskim, który polegał na nauczaniu języka angielskiego dzieci w muzułmańskiej szkole . Mieszkałem w maleńkiej wiosce na końcu świata, gdzie byłem jedynym przybyszem z zachodu (czyt. "bule") w obrębie kilkudziesięciu kilometrów. Oczywiście nie spędzałem we wiosce całego wolnego czasu. Starałem się podróżować w każdej wolnej chwili. Indonezja urzekła mnie. Państwo to leży na ponad 17 500 wyspach, które różnią się od siebie kulturą, zwyczajami, językiem, kuchnią... Odważyłbym się nawet powiedzieć, że każda z większych wysp z powodzeniem mogłaby być oddzielnym państwem. Indonezja poprzez swoją różnorodność i położenie geograficzne jest jak nigdy niekończąca się podróż. A jeśli dodamy do tego ciepły klimat, wiecznie uśmiechniętych ludzi, wszechobecny chill i przepyszne jedzenie, mógłbym powiedzieć, że trafiłem idealnie! 
          Mój projekt zakończył się 5 lipca (udało mi się uniknąć szoku termicznego ;)) W Polsce nie zawitałem jednak na długo bo już 5 sierpnia wyleciałem do Wielkiej Brytanii, a w międzyczasie zahaczyłem o tygodniowe szkolenie w Armenii. Także po 3 tygodniach w ojczyźnie ziemniaka wyleciałem na  Wyspy, gdzie do zrealizowania miałem dwa cele – podszkolić angielski i zarobić na ponowny wyjazd do Indonezji. Będąc w UK szukałem już pracy jako nauczyciel j. angielskiego w Indonezji i w grudniu udało mi się pozytywnie przejść rozmowę kwalifikacyjną przez skype. Dostałem pracę w stolicy kraju - Dżakarcie jako nauczyciel w prywatnej szkole języka angielskiego i włala! I'm back :)

       
Podam jeszcze tylko adres do poprzedniego bloga opisującego poprzedni pobyt w Indo-landzie:

www.asia-globetrotter.blogspot.com

i zaczynam świeżego :)


***


            Leciałem tą samą trasą co rok temu Warszawa-Doha-Dżakarta. Lot trwał łącznie 18 godzin. Podróż z Warszawy do Doha przebiegła bardzo spokojnie. Z goła odmiennie było w drugiej części lotu, czyli na linii Doha - Dżakarta. Wtedy to niefortunnie moje miejsce przypadło na drugi rząd od przodu... Dlaczego niefortunnie? Ponieważ w pierwszym rzędzie siedziały matki z dziećmi... Zawsze mówiłem, że to co najbardziej przeszkadza mi w lotach to płaczące dzieci... Tym razem to był koncert w ich wykonaniu...
           Obok mnie siedziała też Hiszpanka lecąca pierwszy raz do Indonezji. W późniejszej części wpisu dowiecie się, dlaczego wspomniałem ten fakt :)
           
Lotnisko w Doha


          Cudem udało mi się przespać (z przerwami) kilka godzin. Mimo to i tak śpiący i zmęczony dotarłem do Dżakarty. Po wyjściu z samolotu tradycyjne już na powitanie od Indonezji dostałem gorącym, wilgotnym powietrzem w twarz..  34 stopnie Celsiusza.
          W Wielkiej Brytanii kupiłem nowiutką, piękną walizkę, która okazała się chińskim szmelcem i już przy pierwszej podróży straciłem dwa kółka, które po wyłamaniu zostawiły po sobie dwie dziury. Dobrze, że łącznie ma 4 koła... .
          Zostałem też zhaltowany na kontrolę, na której skonfiskowano mi jedną butelkę napoju wyskokowego. Jak się okazało zamiast dwóch litrów (jak wyczytałem na pewnej stronie internetowej), można przewieźć tylko jeden litr. Jedną butelkę puścili mi płazem a i tak zataiłem, że dwie z tych butelek to zero siódemki. Polak jednak potrafi..  ;)

         Z lotniska zostałem odebrany przez dyrektorkę szkoły (która okazała się być Chinką), z którą razem przez około godzinę przebijaliśmy się przez korki w tym ogromnym mieście.
          



              Po kurtuazyjnym powitaniu w szkole, zostałem przewieziony do swojego nowego M...1 ;) Mieszkam w takim jakby hostelu/guest housie nieopodal szkoły, w której będę uczył. Oprócz mnie budynek zamieszkuje jeszcze 15-ścioro ludzi, z czego większość to lokalni studenci, ale także Amerykanka, która również naucza w naszej szkole.


***


            Drugi dzień miałem w całości dla siebie na aklimatyzację i zapoznanie się z okolicą, a więc wybrałem się na przechadzkę...


Poniżej pobliska Galeria handlowa 
Chyba trochę przysłoniłem .. Wypadłem z wprawy ;)




Poznajecie materiał, z którego wykonane są koszule?
Batik - indonezyjski towar eksportowy.




Krótka drzemka w bagażniku przed galerią? Czemu nie :)

          Poniżej przedstawię Wam trzy z wielu rodzajów owoców, których nie mamy w Polsce, a które należą do moich ulubionych.

Rambutan, po angielsku hair fruit, polskiej nazwy nie znam, ale można przetłumaczyć jako włochaty owoc :)
 Po zdjęciu łupiny - mięsisty, bardzo słodki owoc. Ciężko mi porównać do czegokolwiek. Nie jestem Makłowiczem.

Indonezyjska nazwa to "Nanas" 
  Smakuje tak jak ananas, tylko jest kilka razy mniejszy i bardziej miękki.

Buah naga - Dragon Fruit, czyli smoczy owoc.

Smakuje podobnie do kiwi, ale nie posiada tego cierpkiego posmaku. Jest słodszy i bardziej miękki.


***


Wieczorem (chyba z okazji walentynek) mogłem podziwiać fajerwerki z tarasu...
... szkoda tylko, że w odbiciu okna sąsiedniego budynku, ale zawsze jest to jakaś alternatywa dla leniwych, którym nie chce się wyjść na zewnątrz.


***


          Następnego poranka postanowiłem wybrać się w samotną podróż do centrum Dżakarty aby zwiedzić największą atrakcję tego miasta - monument Monas, symbolizujący walkę Indonezyjczyków o niepodległość. To był mój ostatni wolny dzień przed całym tygodniem pracy, także wypadałoby go w pełni wykorzystać.
           Dzień wcześniej dowiedziałem się mniej więcej jak dojechać do centrum miasta, Spisałem sobie wszystko ładnie na karteczce i ruszyłem...
           ...najpierw w poszukiwaniu tak zwanego angkota o kolorze czerwonym z numerem 4. Znalazłem i przeczytałem z kartki, gdzie chcę dotrzeć.


Następnie TransJakarta, czyli najszybszy transport publiczny w stolicy... Aż wstyd, żeby w tak potężnej metropolii nie było metra. TransJakarta to takie duże autobusy, które poruszają się po swoim wyznaczonym pasie.

Wsiadłem, rozejrzałem się - najpierw w lewo...
(jakoś niewyraźnie)

... później w prawo...

         No i oczywiście wybrałem prawą stronę, po której było dużo miejsc do siedzenia. Jak się jednak uważniej przyjrzycie , to zauważycie (sam też po czasie to dostrzegłem), że usiadłem w przedziale... dla kobiet... Tak, tak.. w TransJakarcie obowiązuje taki podział. Prawdę mówiąc to zauważyłem to dopiero, gdy podeszła do mnie "Pani pilnująca porządku" i grzecznie zwróciła uwagę, że usiadłem nie tu, gdzie powinienem..

Ten ziomeczek poniżej chyba bije rekord Guinessa w kategorii najdłuższe paznokcie. I ta czapeczka przy temp. 32 stopnie C... ma swój styl po prostu, a co ;)

Powyżej "Pani pilnująca porządku"


Zakorkowana ulica Dżakarty

Taxi..

Świeże owoce kokosowca cięte maczetą "na miejscu"


No i w końcu dotarłem .. Monument Monas - symbol narodu w walce o niepodległość

Stylowy kibelek..


Nie obyło się też bez: "Hello Mister, foto foto foto"

Mister oczywiście odpowiadał "Yes, of course" :) 

Te dzieciaki nie dawały mi spokoju chodząc za mną i powtarzając: "What is your name?" 

Poniżej wejściówka do środka monumentu (ta pomarańczowa). Babeczka nie miała 1000 rupii, aby mi wydać, wiec dała tę karteczkę poniżej. Wygląda jak talon, ale na co? Hmm, może na darmowe siku.. nie wiem.

Na dole, pod monumentem znajdowało się muzeum historii Indonezji. Poniżej jedna z ilustracji, a raczej figurek za szybką przedstawiających poszczególne wydarzenie historyczne. To jest akurat moment ogłoszenia niepodległości 17 sierpnia 1945r przez pierwszego prezydenta Indonezji.


Żebrzące dzieciaki, które w trakcie proszenia o pieniądze miały miny godne współczucia. Gdy tylko wyjąłem aparat, w mig ustawiły się pełne uśmiechu do zdjęcia!
Rzuciłem im 2000!
Rupii oczywiście ;) 

 W oddali centrum Dżakarty

A tego Pana poniżej to ja poprosiłem o zdjęcie, bo był śmieszny. Zaczął pokazywać mi pieniądze - chyba liczył sobie za taką usługę...
Powiedziałem, że ja nie ponimaju i uciekłem dalej ..

            Kierowałem się już w stronę stacji TransJakarty, aby złapać autobus w drogę powrotną, kiedy to kątem oka spostrzegłem... tę samą Hiszpankę, która siedziała obok mnie w samolocie trzy dni wcześniej. Stała biedna na środku zakorkowanej ulicy nie mogąc przez nią przejść. Podszedłem więc i pomogłem jej przedostać się na drugą stronę. Okazało się, że jej bagaż został zagubiony w podróży, po czym, że wrócił z powrotem do Hiszpanii. Mimo, że jej miejscem docelowym nie była Dżakarta, to musiała spędzić tu kilka kolejnych dni w oczekiwaniu na powrót swojego bagażu z Barcelony...
           Myślicie, że to nie przypadek, że spośród wszystkich pasażerów samolotu usiadłem właśnie koło niej, a po trzech dniach spotkałem ją ponownie w metropolii, która liczbą mieszkańców prawie równa się liczbie ludności w całej Polsce? Mogłoby się wydawać, że to nie przypadek, ale ... nie była w moim typie...

CFC!



W Dżakarcie (w szczególności poza centrum) można dostrzec takie widoki - dom, jeżeli można nazwać to domem, nad brzegiem rzeki, której nie można nazwać rzeką, bo są to po prostu śmierdzące ścieki.


ziomek poniżej, za wszelką cenę starał się pomóc mi dotrzeć do stacji angkotów ;)
Wyższy? Nie no gdzie tam... stał na krawężniku ;)

A ten pomógł mi dotrzeć do miejsca, z którego rozpocząłem dzisiejszą podróż
Gościu używa czterech telefonów, w których ma umieszczonych 6 kart SIM... masakra :o

Dzisiejszy lunch...
Może nie wygląda apetycznie, ale był smaczny! Rendang, czyli wołowinka po sumatrzańsku :)


I mrożona kawa w szklankach zakręcanych jak słoiki

Komu kaczuszkę?



I to by było na tyle z pierwszego wpisu...

...Pozdrowienia z Dżakarty
:)


***


3 komentarze:

  1. Jeśli mogę coś zasugerować, dawaj większe zdjęcia! Wtedy blog bardzo zyskuje na jakości i odbiorze! :) Po dodaniu zdjęcia wyświetlają się opcje na dole wybierz większy rozmiar. Teraz trzeba kliknąć każde żeby coś zobaczyć... :(

    Pozdrawiam i czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A faktycznie! Že ja też nigdy tego nie zauważyłem... dzięki bardzo za podpowiedz:-)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Ciekawie opisane, przyjemnie sie czyta!

    OdpowiedzUsuń