Indonesia-Globetrotter

poniedziałek, 27 października 2014

Boso przez dżunglę i wspinaczka na wulkan


***
Tego posta piszę już z Jawy. Sumatrę opuściłem 16 pazdziernika i mam trochę zaleglosci w pisaniu. Wiec postaram się krotko i na temat. Opiszę ponownie Maninjau, ale tym razem nie z perspektywy jeziora, ale dżungli i 5 wodospadów, które tam zobaczyliśmy. Następnie o wspinaczce na ciągle aktywny wulkan Marapi o wysokości 2910 metrów.

***

Maninjau... jezioro tak piękne, że odwiedziłem je już 4 raz. Tym razem jednak wybrałem się tam aby zobaczyć wodospady, których w pobliskiej dżungli jest 7 a moze i więcej. Pojechaliśmy tam w piątkę, ja i czwórka studentów z Aiesec, troje Niemców i jedna Holenderka.
Po dżungli oprowadzali nas Ad i ... Hanya, Polka, która mieszka w Maninjau już ponad rok.

Oto pierwszy z wodospadów ..

Droga przez dżunglę była ciężką i pełną niespodzianek przeprawą. Przed wejściem Al poczestowal nas wywarem z tytoniu i soli, którym to wysmarowalismy nogi w ochronie przed krwiożerczymi pijawkami. Jak się taka przyssie to przez dwa kolejne tygodnie może swędzieć. Wywar spisywał sie znakomicie, jednak po przejściu przez każdy kolejny strumień musieliśmy smarować sie ponownie, bo te małe pasożyty wykorzystywały każdą nadarzajacą się okazję...





Przez swoje roztargnienie zapomniałem zabrać ze sobą butów... wyobraźcie więc sobie przechadzkę przez dżunglę w japonkach dzień po deszczowej nocy, gdzie często musieliśmy się wspinać po wzgórzach. Po ok 30 minutach moje klapeczki uległy zniszczeniu po czym musiałem spacerować bez, jak nasz słynny Wojciech Cejrowski - boso przez dżunglę.
Niestety przy schodzeniu ze wzgórza poslizgnalem się i rozciąłem dłoń. W pierwszym momencie na adrenalinie nic nie poczułem ale sacząca się krew uświadomiła mi, że coś jest nie tak. Rana była dość głęboka, widać było białą barwę mięsa. Musiałem więc zakończyć trip po dżungli i pojechałem z Alem do przychodni. Jak się później okazało dostałem dwa zastrzyki, dwa szwy i leki przeciwbólowe na 10  kolejnych dni. 

***

Na poniższym obrazku widać kable "wysokiego" napięcia

I kolejny typowy obrazek - groby bliskich tuż przed domem rodziny... Bo razem raźniej ^^


***

W następny weekend, jeszcze ze szwami na dłoni ale już bez bólu, wybrałem się z ekipą Indonezyjczykow i Rosjanką Anną na Marapi, czyli najaktywniejszy wulkan Sumatry. Ostatnia erupcja wystąpiła w 2009 roku. Wysokość góry - 2910 metrów.

Dziwny zwyczaj wspinania się w nocy panuje w tym kraju. A to dlatego, żeby zobaczyć wschód słońca ok 4.30 nad ranem. Podobno widoczność po poludniu jest już gorsza ze względu na pojawiające się chmury. 
Tak więc wystartowaliśmy po... zapadnięciu zmroku :-) każdy ze swoją latarką bądź przynajmniej światełkiem z telefonu w ręku i w drogę... 4,5 godziny ciężkiej wspinaczki z całym ekwipunkiem - plecaki, namioty, śpiwory i baniaki z wodą.


Tuż przed północą dotarliśmy do miejsca (jeszcze nie szczytu), w którym to rozbiliśmy namiot aby wcześnie rano wyruszyć do krateru
W miejscu, w którym nocowalismy było ok 10 stopnii Celsjusza.
A tak wyglądało nasze śniadanie: kilka krakersow, buła z czekoladą i gorąca herbata, która była zbawieniem o poranku :-)

Wiem, wiem wyglądam jak Rumcajs.. innych czapek nie mieli w sprzedaży... 
Przywieźć komuś taką na zimę? ;)


Na wschód słońca... nie udało nam się wstać ^^ ale mimo wszystko ok. 6.30 po śniadaniu wyruszylismy na szczyt.



W oddali widać dwa kolejne wulkany - Singkalang, wygasły o wys. 2871metrów a ten trugi to nie wiem.

Dewi i Ali, który był naszym przewodnikiem 


Na szczycie możemy znaleźć nagrobek człowieka, który poświęcił swoje życie, aby uratować życie kobiety, która wpadła do krateru.

Wdrapanie się na szczyt z naszego obozowiska o poranku zajęło nam ok godziny. Obejście wszystkich kraterów jednak, których na Marapi jest aż 7, zajęło nam kolejne 2- -3 godziny. Poniżej fotorelacja ze szczytu.
















Kwiatki poniżej (zapomniałem ich nazwę) występują w Indonezji bardzo rzadko w ciężko dostepnych miejscach, m.in. na szczytach niektórych wulkanów. Ich zdobycie w Indonezji (a może tylko na Sumatrze) świadczy o wytrwałości i odwadze osobnika. Kwiaty wręczane są osobom bliskim. Również zerwalem ich kilka sam jeszcze nie wiedząc po co.. ostatecznie wręczyłem je nauczycielkom w szkole. Zostałem ich bohaterem :-P






Wspinaczka wspinaczką ale modlitwa o czasie musi być :)

Ekipa w komplecie gotowa do zejścia


Bambusowy mostek

Po ok 3.5 godzinach byliśmy już na dole.
Poniżej jeszcze drzewka tych bezcennych kwiatków, które- bądźmy szczerzy, wyglądają jak zwyczajne krzaczory.


Zdjęcie Marapi poniżej zrobiłem kilka tygodni wcześniej z Bukittinggi, dopiero planując wyprawę na szczyt.


***

Poniżej jeszcze kilka fotek z wyprawy na Wzgorze Padang w moim mieście.  Na zdjeciu Ioana z Rumunii i Samira z Algierii - studenci programu Darmasiswa



Po drodze takiego oto jaszczura z rodziny waranowatych mieliśmy okazję podziwiać.


W pierwszej chwili pomyśleliśmy, że połknie małe bezbronne kózki, ale tak naprawdę on sam poszukiwał schronienia przed ludźmi.





A po tych wydarzeniach Polska wygrała w football z Niemcami, czyli jesteśmy jeszcze trochę w tyle z pisaniem :-) pozdrawiam

***


czwartek, 2 października 2014

Bliźniacze Jeziora - Twin Lakes


***


Takie suszone mini-rybki często w Indonezji dodaje się do potraw...

dla mnie wyglądają one jak gubiki - rybki, które kiedyś hodowałem w akwarium.
Poniżej podane z krupukiem, czyli takimi jakby czipsami.. trochę twardymi, jakby starymi...

***

W weekend wybrałem się wraz z Anną - Rosjanką, która przybyła do Padang na projekt studencki, i jej koleżanką do najzimniejszego miejsca w Indonezji, w jakim kiedykolwiek postawiłem swoją nogę. Mała wioska o nazwie hmm.. no właśnie, nawet nie pamiętam, ale  nie ważne.. miejsce to słynie z dwóch klimatycznych jezior Dibawah i Diatas oraz rozległych herbacianych pól pokrywających wzgórza, które położone są na wysokości ponad 1500 m.n.p.m


Herbaciane pola... Batumi.. znacie tę piosenkę? ;)


Po prawej Anna a po lewej jej koleżanka (nie mam pamięci do imion)

Jeziora nazywane są również Twin Lakes, czyli bliźniaczymi jeziora, ponieważ są podobne wielkościowo i leżą tuż obok siebie - dzieli je niecały kilometr i z pewnego wzniesienia można je zobaczyć oba.


Czułem się tak jak na Mazurach jesienią. Nawet uprawy takie bardziej polskie - cebula, pomidory, ogórki a nie kokosy czy papaja.



Ciekawy meczet - kopuła wygląda jak z mosiądzu


A sklepienie od środka niczym niebo ..


Poniżej Yesa - brat koleżanki Anny ;)

ciekawe kwiatki ..

A poniżej widok z góry na drugie z bliźniaczych jezior - Dibawah

koleżanka Anny ze swoim bratem Yesą przygarnęli nas w dom na nocleg i poczęstowali kolacją..
... każda potrawa była tak przedobrzona ostrością, że aż przełyk paliło.. ;)

Dzieciaki z sąsiedztwa...
... biegają od domu do domu...

... i świrują pawiana ;)

Starannie wyselekcjonowany liść z drzewka herbacianego - niczym z reklamy Tetley .. tam przecież tylko wyselekcjonowane mają :D

Wczesnym popołudniem następnego dnia wspięliśmy się na pobliskie wzgórze, z którego to rozpościerał się taki widok...

...wszędzie, gdzie się nie obejrzysz - herbata...


Yesta, Indiana Jones, kolega Yesty - podobno biznesmen (chociaż mi bardziej na miejscowego mafiozo wyglądał), Anna



Ślad po mnie pozostał ..




Może zdjęcie poniżej odsprzedam Tetley'owi.. myślę, że nadawałoby się do reklamy "wyselekcjonowanych listków" ^^

Wspomniane wcześniej pomidory

A tu już sąsiednie, nieco wyższe wzgórze...
... ehh piękny widok.. mógłbym tak siedzieć godzinami ...


przyszły Carlos Santana

Paliwo sprzedawane w butelkach plastikowych to w Indonezji standard..
.. i zawsze jakiś pomysł na dorobienie sobie - 13 groszy na litrze ;)
No chyba, że z wodą mieszają, wtedy więcej...


Czas ruszać w drogę powrotną, która była niczym innym jak ciągłym zjazdem z górki...

Odległość jezior od Padang to tylko 56 km a różnica temperatur ze względu na wysokość wynosiła ponad 15 stopni C...

Także wciągu godziny drogi przeskoczylišmy z jesieni w upalne lato

Nie wiem czemu, ale te drzewa mi się z Afryką skojarzyły  :)

I po drodze jeszcze herbaciane pola...


***