Indonesia-Globetrotter

wtorek, 16 lutego 2016

Ruszamy w świat! Czyli polski trip świąteczno-sylwestrowy, cz. 4



***

"Nocna przeprawa przez dżunglę 
&
 najpiękniejsza wyspa na świecie"

Kontynuuacja wpisu:

http://indonesia-globetrotter.blogspot.co.id/2016/02/ruszamy-w-swiat-czyli-polski-trip_13.html

Zaraz po przyjeździe do małej wioski Marente w zachodniej części wyspy Sumbawa, ubieramy się "mniej więcej" trekkingowo i udajemy się na poszukiwanie ukrytych głęboko w dżungli wodospadów..




Na początek przeprawa przez rzekę, która na tamten czas wydawała nam się sporym wyzwaniem. Jeszcze nie wiedzieliśmy, co nas dalej czeka





Jak tylko przekroczyliśmy rzekę, rozpadało się. Wstąpiło w nas zwątpienie, ale po krótkim namyśle zdecydowaliśmy - idziemy.



Padało i było ślisko.
Podążaliśmy za Johnym i jego ziomkiem oraz dwójką lokalnych mieszkańców z maczetami.
Najbardziej było nam szkoda Łukasza, który wybrał się na przeprawę przez dżunglę w japonkach..

Przy tak śliskiej nawierzchni, nam było ciężko iść, a co dopiero jemu. Znalazł sobie kij do podpórki. Nazwaliśmy go Gandalf



Po ponad godzinie wędrówki dotarliśmy do pierwszego wodospadu o nazwie Seketok,

który rozdzielał się na dwie odnogi





Woda trochę zimna, ale żal z takiej okazji nie skorzystać!



Naturalny masaż ^^ 






W tym czasie roszpadało sie jeszcze bardziej a przed nami ciągle drugi wodospad. Jeden z najwyższych w Indonezji, wiec nie mogliśmy tak po prostu zrezygnować.
Panowie z maczetami zaproponowali nam, żeby pójść skrótem. Jak sie okazało, nikt jeszcze tamtędy nie szedł. 
I tym o to sposobem przecieraliśmy nowy szlak. Przedzieraliśmy się przez najdzikszą dżunglę, podążając za lokalsami, którzy  maczetami przecinali przeszkody.



Padało coraz mocniej a zmrok zbliżał się nieuchronnie




Nasi przewodnicy zapewniali nam nie lada atrakcje. 
Kilka lekcji jak przetrwać w dżunglii ^^



Po ponad godzinie dotarliśmy do kolejnego wodospadu - Agal, który jest jednym z najwyższych wodospadów w Indonezji.



Wysoki na prawie 150 metrów wodospad spływa 5 kaskadami.
Na zdjęciu poniżej widać trzy załamania




Przejście do tego miejsca nie należało do najłatwiejszych. Skały były śliskie a woda dodatkowo je podmywała .




Jest to, obok Tiu Kalep na Lomboku, który opisze w następnym poście, jeden z dwóch najpiekniejszych wodospadów jakie widziałem. 
Niesamowita siła opadającej wody sprawia, że człowiek uzmysławia sobie, jaki jest malutki w tym wielkim świecie. 

Nie mieliśmy jednak zbyt dużo czasu, żeby nacieszyć się widokiem. Zmrok zapadał a my ciągle kawał drogi powrotnej do przebycia. 
Póki jeszcze widzieliśmy co nie co, staraliśmy się iść szybkim tempem. Po ok. 30 minutach "światła" dnia całkowicie zgasły. Osób 10, latarek 3 i padający deszcz, który nie pozwalał na wyjęcie chociażby telefonu z latarką. Szliśmy grupkami w niewielkich odległościach. Jedna lampka na troje ludzi. Osoba z latarką albo informowała o przeszkodach albo po prostu przechodziła pierwsza, po czym podświetlała drogę dwóm pozostałym. A przeszkód było wiele. W sumie cała droga to była jedna wielka przeszkoda: przeprawa przez błoto, śliskie, często ostre skałki i kamienie czy przejścia nad urwiskami. Co jakiś czas ktoś zaliczał upadek (przważnie Łukasz mały). Często musieliśmy przytrzymywać się drzew. A co żyje na drzewach w dżunglii i wyłania się w nocy? Staraliśmy się o tym nie myśleć. Szliśmy przed siebie, rozmawiając, co by odstraszyć potencjalne zwierzęta tudzież węże, zapewne czyhające gdzieś nieopodal.
Zmęczeni, przemoknięci zaczęliśmy tracić nadzieję, że wyjdziemy z tego ciemnego lasu. Z upływem czasu zaczęliśmy słyszeć rzekę, którą przekraczaliśmy na początku. Wtedy wydawała się ona nie lada przeszkodą. Teraz z utęsknieniem wypatrywaliśmy jej, bo zaraz za nią znajdował się upragniony suchy kąt i ciepła herbatka. 
Jednak szum rzeki był zwodny. Niczym oaza na pustyni. Ciągle ją słyszeliśmy, raz głośniej, raz ciszej a mimo to ciągle szliśmy. I szliśmy. 

Gdy w końcu dotarliśmy do rzeki, niemal wskoczyliśmy do niej z radości!
Przekroczyliśmy ją szybko i czekaliśmy na resztę ekipy, w której był Gandalf

Dotarł biedny ok 20 minut po nas, w japonkach pożyczonych od jednego z przewodników, bo te jego nie wytrzymały trudów przeprawy.

Po kolacji, szybkim prysznicu i gorącej herbatce (która była wybawieniem), po prostu padłem. Warunki, w których spaliśmy były kwestią drugorzędną.
Nie pamiętam, bym kiedykolwiek tak szybko zasnął.



Rano jeszcze "dosuszaliśmy" wszystko co przemokło dnia wczorajszego



Pamiątkowe zdjęcie i ruszyliśmy dalej w drogę.. na Wyspę Kenawa.


***


Kenawa jest niewielką wyspą, znajdującą się na zachodnim wybrzeżu Sumbawy. Widać z niej już wyspę Lombok i wybijający się ponad nią wulkan Rinjani.

Tego dnia żegnamy Johnego, któremu zawdzięczamy tak wiele.
To on pokazał nam te wszystkie, niedostępne dla zwykłego turysty miejsca na Sumbawie.
I to przez niego poświęcam na opisywanie Sumbawy trzy wpisy, a nie jeden, jak początkowo planowałem ;) 
Sampai Jumpa lagi Johny!

W porcie, z którego wypływamy, znajduje się wydzielony z morza mały akwen wodny. W sąsiedztwie domków, które zamieszkują ludzie, rzecz jasna. Tylko co Ci ludzie z nim zrobili?
Przecież oni sami tu mieszkają.. Chyba nigdy tego nie zrozumiem.



Płyniemy na Kenawę!


Po poprzednim dniu, wszystko wydawało nam się takie łatwe i cieszyliśmy się z najmniejszych rzeczy


No, ale Sylwię to już troche poniosło ^^


Dotarliśmy na wyspę, która wyglądała jak małe Malediwy.
Może trochę przesadziłem? 
Sami zobaczcie














Po zeszłodniowej przeprawie przez dżunglę, chill na Kenawie okazał się strzałem w dziesiątkę




Niczym raj na ziemi. Czyż nie? 
Dodatkowo wypożyczyliśmy sprzęt do snurkowania.
Rafa koralowa równie piękna jak sama wyspa.




Na wyspie znajduje się charakterystyczne wzgórze

Z którego rozpościera sie równie piękny widok
















Zostaliśmy tam aż do zachodu (kolejny! ^^) słońca








Po lewej stronie wyspa Lombok i trzeci najwyższy wulkan Indonezji - Rinjani.


Zabraliśmy ze sobą namioty, ale stwierdziliśmy, że noc spędzimy w gazeboo - chatce na palach, bez ścian. Z przewietrznikami w dachu..



Mieliśmy szczęście, że nie padało. Wręcz przeciwnie - niebo wyglądało tak.. 




Tego wieczora przed snem oprócz rozgwieżdzonego nieba, mogliśmy podziwiać również świecące meduzy, których nie udało nam się sfotografować.

Podczas tej podróży doświadczyłem w
iele "naj-" i wiele rzeczy widziałem po raz pierwszy. Ale to jeszcze nie koniec. Przed nami Sylwester i Nowy Rok na Lombok.

Ostatni wpis wyprawy wkrótce.


***


1 komentarz: